...Dziś od wczesnego ranka świeciło u nas piękne słońce...
A jak słońce za oknem i mama w domu,to synek kochany koniecznie na podwórko musi ...I nie ma zmiłuj się,żadne pranie,żadne sprzątanie,"ja chciałem na podwórko teraz"!!i już.
I cóż było robić?:)Ma chłopak od małego siłę przebicia,albo uparty jak osiołek jest(po kimś to ma:)czyt.po tatusiu:)),na nic tłumaczenie,że zaraz,że potem,że po bajeczce...
Młody dorwał swojego kładzika a ja... pędzel i białą akrylową.Pod pędzel poszły dwa balkonowe krzesełka,które w klimatach wiklinowych są,a raczej były,dopóki tony śniegu na dłuuuugie miesiące na nich nie zaległy,zniszczenia nastąpiły niemałe i serce mi się kroiło,ale po fakcie!Trzeba było schować na zimę,ale nie było komu...i tak jak zima w tym kraju zawsze zaskakuje drogowców(nawet w grudniu!):),tak i nas zaskoczyła:)
Wzięłam sie ostro do roboty,aż sąsiadka zaglądała ,co ja tam znowu rzeżbię.
A ja rzeżbiłam,rzeżbiłam,wiklina wpiła prawie dwie puszki farby! Ale chyba uratowane...Nawet mi się znów podobają,choć są w zupełnie innym klimacie niz przed liftingiem...
I takim to sposobem każdy był zadowolony...i mama i synek-mój wierny "pomagacz":)
Pozdrawiam i zyczę Wam i sobie słoneczka na jutrzejszy dzień...może znów coś pomaluję:)